czwartek, 30 maja 2013

Inkheart - Atramentowe serce


Inkheart - Atramentowe serce

Przyznam, że znowu mam małe opóźnienie z wpisami na blogu przez duuuuże zmęczenie, ale staram się dalej nadrabiać ;) Dzisiaj dla odmiany jest film przygodowy nagrany na podstawie pierwszej części trylogii fantastycznej Cornelii Funke. Czyli od razu dwa w jednym - film i książka, dlatego nie będę w tym tygodniu dodawać już postu na temat jakiejś książki, niestety. W dodatku w fabule również chodzi o pewną książkę, która stała się przyczyną wszystkiego.

Główny bohater Mo Folchart jest zwykłym człowiekiem mającym rodzinę i pracę, polegającą na renowacji starych książek. Któregoś razu czytając swojej małej córeczce i żonie, odkrywa w sobie niezwykły i wielki dar. Dar ten nazywany jest darem "srebrnego języka", czyli czytając na głos mógł ożywiać bohaterów, przedmioty i wydarzenia z książki do realnego świata. Jednak był w tym mały haczyk. "Wyczytując" bohaterów z książki do realnego świata, książka "zabierała" kogoś prawdziwego w zamian. W ten właśnie sposób Mo stracił żonę, został sam z małą córką Maggie. Przez wiele lat poszukując tej książki, aby ocalić żonę, w końcu na nią natrafia, ale spotyka też ożywioną przed laty postać Dustfingera i innych. Gdy wyjawia córce całą prawdę, oboje postanawiają uratować żonę/mamę. Zmagają się z niebezpieczeństwami i mnóstwem zwrotów akcji. Po drodze pojawia się ciotka Maggi, Elinor, która ma bzika na punkcie swoich książek i jest trochę zadufana w sobie i w swojej wielkiej bibliotece, co daje dodatkowy humor całości. Mo, Maggie i Elinor zostają zamknięci w zamku złych postaci z książki, lecz dzięki Dustfingerowi uciekają i odszukują autora tej książki oraz ostatniego istniejącego egzemplarza, aby móc wszystko odkręcić. Okazuje się, że Maggie, córka Mo, odziedziczyła po nim dar "srebrnego języka" i od tego czasu wszystko się zmienia..

Jest to film przygodowy, familijny, z elementami fantasy, o niezwykłych ludziach i zdarzeniach. Niektórzy pomyślą, że dla dzieci albo za dziecinny, ale ja tak nie uważam. Jest to bardzo fajny i wciągający film, idealny na nudniejsze popołudnia czy po prostu chęć obejrzenia jakiegoś filmu. Na pewno duże wrażenie robi postać właśnie Dustfingera. W swoim świecie był żonglerem, najczęściej żonglowal ogniem. Miał rodzinę, do której bardzo chciał wrócić i jego postać zmienia swoje cechy bardzo często. Trudno jest więc ocenić o co mu tak naprawdę chodzi, czy ma więcej cech negatywnych czy pozytywnych.

Dużo zagadek, zwrotów akcji, ciekawych wydarzeń i zastanawiających sytuacji, to na pewno są atuty tego filmu, a i również książki. Wspaniała gra aktorów, a najbardziej oczywiście głównego bohatera znanego również z filmów "Mumia" czy "Podróż do wnętrza ziemi". Znany jest bardziej ze swojej twarzy, którą każdy, wydaje mi się, kojarzy, niż ze swojego nazwiska: Brendan Fraser.



Komu polecam ten film i książkę? Wszystkim. Uważam, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie i każdego zainteresuje chociaż trochę.

Niestety, dość krótka ta recenzja, wybaczcie, ale ostatnio jakoś nie mam weny. Mam nadzieję, że niedługo wrócę do formy jeśli chodzi o pisanie i znów nie będę stronić od opisów na tematy filmowe i książkowe.

+ babeczki kokosowo - waniliowe z kremem śmietankowym ;)

Dora.





niedziela, 26 maja 2013

Torcik kokosowo - malinowy



Torcik kokosowo - malinowy z likierem kokosowym Malibu :)

Znalazłam przepis jakiś czas temu i pomyślałam, że zrobię tę pyszność dla mojej mamy :) Efekt rewelacyjny, ale przepis lekko zmodyfikowałam.

Malinowa galaretka:
0,5 kg mrożonych malin
4 łyżki cukru pudru
2 łyżki soku z cytryny
1 galaretka malinowa
2 łyżki żelatyny

Małą tortownicę wyłożyć folią spożywczą bądź folią aluminiową. Maliny rozmrozić i zmiksować blenderem, można przetrzeć przez sito, aby oddzielić przecier od pestek, ale według mnie nie było to konieczne, więc tego nie zrobiłam. Galaretkę wymieszać z 75 ml wrzącej wody, a żelatynę z pół szklanki wrzącej wody. Do malin dodać cukier puder i sok z cytryny i wymieszać. Żelatynę połączyć z galaretką i dolać do malin. Wymieszać do dokładnego połączenia się składników i przelać do tortownicy. Wstawić na kilka godzin do lodówki, aby całość stężała, u mnie to trwało jakieś 2 - 3h.

Biszkopt kakaowy:
100 g mąki
150 g cukru
3 jajka
pół łyżeczki proszku do pieczenia
2 i 1/2 łyżki kakao
3 łyżki oleju

Tortownicę większą niż do malin natłuścić masłem i wysypać mąką, a piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Ubić białka na pianę i stopniowo dodawać do nic cukier miksując na najwyższych obrotach. Następnie po kolei dodawać do masy żółtka i miksować kilka minut, aby całość była jak najbardziej puszysta. Łyżką wmieszać do masy olej. W oddzielnej misce wymieszać razem przesianą mąkę, kakao i proszek do pieczenie, a następnie stopniowo dodawać do ciasta i dokładnie mieszać. Można dodać jeszcze trochę oleju jeśli masa będzie zbyt sucha, u mnie tak się stało. Piec ok 20 min ( u mnie 18 min), po upieczeniu całkowicie schłodzić.

Masa serowa:
200 ml Malibu lub Canari kokosowego (lub inny likier kokosowy albo kilka kropel olejku kokosowego)
500 g mascarpone
500 g śmietany 30%
7 łyżeczek żelatyny w proszku
2x po 3/4 szklanki cukru pudru
0,5 szklanki wrzątku
0,5 szklanki wiórek kokosowych

Żelatynę rozpuścić we wrzątku i odstawić do schłodzenia co jakiś czas mieszając. W dużej misce mascarpone wymieszać z jedną częścią cukru pudru (czyli jedno 3/4 szklanki) i likierem za pomocą trzepaczki. dodać wiórki kokosowe. W mniejszej misce ubić śmietaną, ale nie na całkowicie sztywno, razem z drugą częścią cukru pudru (czyli drugie 3/4 szklanki).
4 łyżki śmietany wymieszać z żelatyną i tą mieszaninę wmiksować do miski z ubitą śmietaną. Chwilę potem jeszcze ubijać.
Teraz 4 łyżki śmietany z żelatyną dodać do mascarpone, aby zrobiła się z niego luźniejsza masa, a następnie pozostałą ubitą śmietaną dodać całościowo do masy serowej i delikatnie wymieszać trzepaczką.

Złożenie tortu:
Wierzch biszkoptu wyrównać nożem, pozostawić go w blasze i nałożyć na niego ok połowę masy serowej i wyrównać. Na środku umieścić mocno stężałą malinową galaretkę i przykryć ją oraz boki uzupełnić pozostałą masą serową. Wierzch wyrównać i posypać wiórkami kokosowymi. Wstawić całość na noc do lodówki. Następnego dnia ostrożnie zdjąć boki blachy.
Udekorować można malinami lub czymkolwiek się chce, albo tak jak ja rozpuścić czekoladę do dekoracji tortów 62 %-tową i polać nią torcik, ułożyć kostki białej czekolady i gotowe ;)

Wydaje się przy tym dużo pracy, ale w praktyce tak nie jest. Jest to bardzo proste :)

Mała dedykacja dla Beaty z bloga : http://mylittlemiddleearth.blogspot.com/

Smacznego !

Dora.

Dzień Matki

Kochani, przedstawiam Wam torcik z okazji Dnia Matki :)



Kokosowo - malinowy z likierem kokosowym Malibu :)
Nie zbyt pracochłonny, wręcz przeciwnie. Jedyne co to trzeba poczekać, aż poszczególne części się schłodzą i dopiero można go dokończyć.


Mały opis ;) 
Spód to biszkopt kakaowy, masa serowa to połączenie śmietany kremówki z mascarpone, dzięki temu torcik nie jest cieżki i rozpływa się w ustach, do tego kokos i likier. Środek to rozdrobnione maliny z dodatkiem galaretki malinowej i żelatyny. Całość można powiedzieć, że jest to a'la sernik, aczkolwiek tak nie smakuje :) Wierzch posypałam wiórkami kokosowymi, udekorowałam roztopioną czekoladą i białą czekoladą w kostkach jak widać :D

Jeśli się spodoba i przypadnie Wam do gustu to piszcie w komentarzach i podam przepis na to słodkie niebo w gębie :D

Dora.

sobota, 25 maja 2013

Muffinki coca cola z odrobiną cherry brandy i czekoladą


Oryginalne babeczki z coca colą i kilkoma łyżkami cherry brandy, która poprawia smak coca coli w cieście :D Do tego na wierzchu delikatna, rozpuszczona czekolada i dropsy Skittles jako dekoracja. To wszystko daje niesamowity efekt i niepowtarzalny smak, do którego chce się wracać.

Ciasto:
600 g mąki
6 łyżeczek proszku do pieczenia
12 łyżeczek zwykłego kakao
480 g cukru
450 ml coca coli
300 ml oleju
6 jajek
2 - 3 łyżki cherry brandy (ale można też zrobić bez jak ktoś woli)

Wierzch:
1 tabliczka czekolady 60 % cacao ( ja użyłam z 52 % cacao, specjalna do rozpuszczania i dekoracji ciast. Można ją znaleźć w Lidlu)
1 łyżka masła
cukierki dropsy Skittles

Przygotowanie ciasta:
Suche składniki, oprócz cukru, wymieszać w mniejszej misce - mąkę, proszek i kakao. Mokre połączyć w większej - roztrzepane jajo, coca colę i olej. Do wymieszanych mokrych składników dodać cukier i mieszać do jego rozpuszczenia, wpuszczając tym samym powietrze do ciasta, dzięki czemu będzie delikatniejsze. Następnie stopniowo dosypywać suche składniki do masy z cukrem i dokładnie mieszać. Ciasto rozłożyć do papilotek (najlepiej jak będą one umieszczone w specjalnej blasze z otworami) napełniając je po połowy wysokości. Piec w temperaturze 200 stopni przez 25 min. Po upieczeniu odstawić do ostygnięcia.

Dekoracja:
Do małego garnka nalać wody, ale tylko tyle aby zakryła dno i zagotować. Gdy woda zacznie parować na garnku położyć metalową miskę i wrzucić do niej połamaną czekoladę. Kiedy czekolada będzie w połowie rozpuszczona dodać masło i wymieszać. Zdjąć miskę z garnka, gdy zostaną już malutkie kawałki czekolady i wymieszać do ostatecznego rozpuszczenia.
Ozdobić babeczki czekoladą wedle swojego uznania i ułożyć na wierzchu dropsy Skittles i gotowe :)

Smacznego !

Dora. :D

czwartek, 23 maja 2013

Osobliwy dom pani Peregrine.


Osobliwy dom pani Peregrine.

Parę miesięcy temu chodząc bez celu po księgarni i przeglądając książki przypadkiem natknęłam się na schowaną pod stertą innych, niepozorną książkę o dość nietypowej okładce, która zaciekawiła mnie od samego początku. W środku zaopatrzona jest dodatkowo w różne zdjęcia, ale są one dziwne i fascynujące zarazem. Nie mogłam jej kupić, więc ją odłożyłam. Co jakiś czas potem przypominałam sobie o niej, ale nie mogłam już jej znaleźć, dopiero nie dawno znów mi się przypomniała i znalazłam ją do czytania w internecie. Niestety nie mam jak na razie czasu, żeby usiąść spokojnie z książką w ręku, więc postanowiłam na jakiś czas posłużyć się swoim laptopem ;)

Od razu wiedziałam, że jest to książka obok, której nie można przejść obojętnie dlatego tak mnie męczyła, żebym ją znalazła. Wiedziałam od samego początku, że to będzie coś intrygującego i bardzo, ale to bardzo mocno wciągającego, a jednocześnie przyprawiającego o dreszcze. I tak też właśnie było. Sam autor też zresztą jest dość tajemniczy, gdyż nie ma o niż tak dużo informacji tak jak o innych pisarzach.

Chłopiec imieniem Jacob ma bardzo bliski kontakt ze swoim dziadkiem Abrahamem. Staruszek często opowiada mu niesamowite historie, których malec słucha z wielkim przejęciem. Opowiada o rzeczach, które jak sam podkreśla, wydarzyły się naprawdę i nie są wymyślone, co jeszcze bardziej zaciekawia Jacoba. Któregoś razu Abraham opowiedział wnuczkowi historię o swoim życiu. O swoim trudnym życiu, swojej żydowskiej narodowości, a także o sierocińcu na małej wysepce, w którym się mógł schronić przed okupantem napadającym Polskę. Sierociniec należał do pani Peregrine, a mały wówczas Abraham nie był jedynym dzieckiem, któremu dawała schronienie. Dziadek opowiadał dalej o dzieciach, które tam mieszkały. Nie były to zwykłe dzieci - uchodźcy, były one inne i osobliwe. Jedne lewitowały, inne były niewidzialne, a jeszcze inne silniejsze od dorosłego mężczyzny, a wszystko to potwierdzał pokazując chłopcu stare zdjęcia. Budziły one zarówno ciekawość jak i duże przerażenie. Jacob wierzył w te historie, ale niestety bliscy zaczęli mu wmawiać, że dziadek ma chora wyobraźnię i opowiada same bzdury, w które nie należy wierzyć ani trochę.
Mały Jacob zamknął się w sobie.

Pewnego dnia dziadek ginie w bardzo dziwnych okolicznościach, a jego wnuk niestety jest świadkiem całego wydarzenia. Chłopiec już nie wie co jest prawdą, a co kłamstwem, a ostatnią wolą staruszka było, aby on wyruszył na walijską wysepkę do starego sierocińca. I tak zrobił ..



Genialnie przedstawione elementy grozy zespolone odrobiną humoru i fantastyki. Odzwierciedla się także widoczny zarys powieści gotyckiej co tylko podsyca klimat całej powieści. Jest to na pewno temat bardzo atrakcyjny szczególnie dla fanów tych wszystkich cech w jednym, mimo, że podobne książki już były, to ta jest o niebo lepsza od nich wszystkich razem wziętych. Budzi dużo emocji, ale tych pozytywnych i oczywiście odrobina lęku oraz szczypta tajemnicy jest tam obecna na każdej stronie co sprawia, że jest naprawdę wyjątkowa.

Akcja rozwija się w idealnym tempie tak, że zaciekawia i porywa czytelnika od samego początku, aż do końca nie wyrywając z kontekstu. Powieść napisana jest językiem prostym i zrozumiałym dla każdego, pisana lekko pozwala pochłonąć się w jeden wieczór.



Dzieci z sierocińca były przedstawione w indywidualny sposób, każde z nich miało swoje odrębne cechy, które je charakteryzowały. Kreatywność autora w tworzeniu bohaterów i całego świata przedstawionego budzi ogromny podziw i uznanie. Każdy element jest idealnie dopasowany tak, aby wszystko ze sobą współgrało i tworzyło jedną spójną całość, dzięki czemu jest tak przyjemna w czytaniu.

Można także zauważyć, że jest zwracana nam uwaga na tolerancję i postrzeganie inności każdego człowieka. Wmieszana jest także odrobina historii na temat II wojny światowej i w tym temacie jest zachowana powaga oraz należyty szacunek poległym.

Książka ta na dłuuuugo ulokowała się w mojej pamięci, a zdjęcia w niej zamieszczone tylko to pogłębiły i tworzyły piękną kwintesencję dzieła. Co najlepsze nie jest to fotomontaż, zdjęcia są jak najbardziej autentyczne, podobno wygrzebane na pchlich targach i odkupione od kontrowersyjnych kolekcjonerów. Stwarzają one niepowtarzalny klimat, grozę, lęk, podziw, zachwyt i znów grozę oraz mrok. Wydaje się, że powieść została napisana na podstawie właśnie tych fotografii, gdyż wpasowane są idealnie w danym momencie książki.

Całość w skali od 0 - 10 ? 11 ! Jestem poruszona i zachwycona wręcz tak genialną powieścią i tak wspaniałą, harmonijną konstrukcją jaką można tutaj dostrzec. Emocje udzielały się non stop i często czułam to co główny bohater w danym momencie co było wspaniałe i co się rzadko już zdarza w innych ksiażkach. Co więcej zakończenie daje dużo do myślenia i pobudza wyobraźnię, bo nie jest jednoznaczne, a wręcz przeciwnie. Możliwe, że autor już pisze kontynuację ;) Mam nadzieję.



PS.
W internecie znalazłam informację, że sprzedane zostały prawa do ekranizacji, a reżyserem filmu ma być Tim Burton, co według mnie jest strzałem w 10 :) Nie mogę się doczekać premiery.

Mam nadzieję, że zachęciłam Was do czytania. Mam nadzieję, bo naprawdę warto !

Dora.




środa, 22 maja 2013

Wanted - Ścigani




Wanted - Ścigani

Ostatnio jakoś mam fazę na filmy akcji, ale spokojnie to niedługo mi się znudzi i znów będę szperać po komediach, horrorach i mrocznych filmach z odrobiną fantasy ;)  Dzisiaj postanowiłam odkopać zapomniany już film, mimo iż nie jest stary, o którym było trochę szumu na początku jego wchodzenia do kin. Mianowicie mam na myśli "Ściganych", który mnie pokusił do obejrzenia poprzez rolę Angeliny Jolie w nim, a jako, że inne filmy z nią przypadły mi do gustu uznałam, że i ten musi być nie zły.

Filmów tego typu i bardzo podobnych jest wiele, ale ten chyba jest w pierwszej trójce najlepszych w swoim rodzaju według mnie. Masa efektów specjalnych, które co rusz zaskakują, z resztą to samo robią bohaterowie. Krosno wyznaczające kolejne ofiary do zlikwidowania przez członków tajemnego bractwa, niepozorny chłopak, który uczy się zabijania i odkrywa w sobie smykałkę oraz precyzję dorównującą jego ojcu, nie zabrakło w nim również odrobiny humoru i intryg, które tylko podkręcają klimat.

Najlepszy płatny zabójca zostaje zlikwidowany przez swojego wroga, jego misję musi przejąć jego następca - syn. Ten zaś jest można powiedzieć miernotą, która nie umie krzyknąć na liść. Bractwo wciąga go w swoje kręgi i w brutalny, ale i widowiskowy sposób uczy go jak posługiwać się pistoletem, nożem i jak się bronić. Chłopak na początku oczywiście nie daje sobie rady, ale potem przelatują sceny gdzie zaczyna rozumieć o co chodzi i sobie radzić ze swoim przeznaczeniem. Można to porównać jak najbardziej do rosyjskiej ruletki.



Cały film jest jak jedna wielka łamigłówka, im bardziej zagłębiamy się w przedstawianą historię bractwa, tym bardziej mamy wrażenie, że pomysł rosyjskiego reżysera był zarówno dziwny jak i wspaniały, a wręcz genialny. Nacisk na ambicje, przeznaczenie, los, znów przeznaczenie, idealnie wprowadzone zamieszanie w filmie, które później znajduje swoje rozwiązanie, adrenalina, która udziela się od razu przy oglądaniu.

Parę razy nacięłam się już o stwierdzenie na temat tego filmu - "odmóżdżacz". Hmm być może, ale to jest nie ważne jeśli film jest naprawdę dobry i wciągający ;) Już na samym początku napotykamy na małe żarciki, które wprowadzają nas w historię urzędasa, a ta ma dużo ciekawych zdarzeń.

Jednym minusem jaki zauważyłam jest stopniowy zanik dowcipu, a wprowadzanie różnych opowieści mało w sumie znaczących pomiędzy jednym efektem specjalnym, a drugim. A skoro już mowa o efektach to stwierdzam, że są naprawdę dobre. Nie mogę powiedzieć, że są nie ziemskie, mimo, iż momentami są takie, ale mówię tutaj o całości. Dodam, że prawa fizyki w tym o to filmie nie mają prawa bytu, więc możemy powiedzieć, że jest to coś w stylu "Matrixa", ale nie do końca.



A coś krócej? "Kino z dużym jajem i porządną rozwałką" (cytat, spodobał mi się ten tekst), ale tak właśnie jest.
I pozwolę sobie jeszcze coś przytoczyć, a mianowicie słowa głównego bohatera: warto być twardzielem i pokazać wyraziste "f**k you" w stronę ludzi, którzy Cię nienawidzą.


Dziękuję, Dobranoc, postaram się już nie spóźniać z wpisami i dzięki za cierpliwość ;)


Miłego oglądania przy babeczkach z coca colą ;)  <przepis jak zawsze w sobotę>

Dora.

sobota, 18 maja 2013

Babeczki raffaello


Najdelikatniejsze i najbardziej rozpływające się w ustach babeczki jakie znam ;)  A to wszystko załuga bezy ktora nadaje ciastu tą wspaniałą puszystość. Przepis jest 100 % mój. Połączyłam ze sobą kilka i wyszło mi przepyszne ciasto, a w połączeniu puszystego kremu i kokosa na wierzchu smakują jak najprawdziwsze raffaello :D

Ciasto:
5 żółtek
80 ml oleju
sok i skórka z 1 cytryny
150 g przesianej mąki
1 1/3 łyżeczka proszku do pieczenia

Beza:
5 białek
150 g cukru

Krem:
800 ml śmietany 30%
250 g serka mascarpone
cukier puder
ekstrakt cytrynowy

+ wiórki kokosowe

Przygotowanie ciasta i bezy:
Żółtka utrzeć z olejem w dużej misce i dodać sok z cytryny oraz drobno startą skórkę. Dodać mąkę wcześniej przesianą i wymieszaną oddzielnie z proszkiem do pieczenia. Można dolać odrobinę wody jeśli ciasto jest bardzo gęste, aby miało konsystencję gęstej śmietany.
Do białek dodać szczyptę soli (dzięki temu szybciej i lepiej się ubiją) i ubić na sztywno. Dosypać do nich cukier i dalej ubijać mikserem aż masa będzie gładka i błyszcząca.
Następnie ubitą bezę dodać do ciasta i delikatnie, ale bardzo dokładnie wszystko ze sobą połączyć.
Ciasto przelać łyżką lub małą chochelką do papilotek (najlepiej jak będą one w blasze ze specjalnymi otworami), napełniać do troszeczkę powyżej połowy wysokości i piec w temperaturze 175 stopni przez 15 - 17 min, sprawdzać patyczkiem przed końcem czasu pieczenia. Po wyjęciu babeczki odrobinę opadną, ale nie przejmujcie się to taka uroda tego ciasta ;)

Przygotowanie kremu:
Śmietanę ubić porządnie z cukrem pudrem, którego dodajemy na wyczucie swojego smaku słodkości oraz dodajemy trochę ekstraktu cytrynowego. Po ubiciu śmietany wrzucamy serek mascarpone i dalej wszystko razem miksujemy na jednolitą masę. Następnie krem nakładamy do szprycy lub rękawa cukierniczego i dekorujemy nim babeczki. Na koniec posypujemy całość wiórkami kokosowych i schładzamy babeczki przez min 30 min w lodówce i tam możemy je już przechowywać.

Teraz pozostaje się już tylko pochwalić swoimi wypiekami i się nimi rozkoszować.

Smacznegoo ;)

Dora.

Czekoladowe babeczki z nutellą


Mięciutkie i puszyste babeczki o smaku czekoladowym z nadzieniem Nutella o jej wspaniałej konsystencji :) Pyszniutkie i wspaniałe na każdą okazję, piknik, poczęstunek, małe przyjęcie. Nie są trudne w przygotowaniu, a efekt jest powalający i tak smaczny, że nigdy się nie znudzą :D

Ciasto:
5 jajek
1 szklanka cukru
1 opakowanie cukru waniliowego
1 1/3 szklanki oleju
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody
2 - 3 łyżek zwykłego kakao
szczypta soli

Nadzienie:
Oczywiście Nutella ;)

Przygotowanie ciasta:
W dużej misce roztrzepać jajka i utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym. Dolać olej i wszystko jeszcze raz utrzeć. Do mniejszej miski przesiać mąkę i kakao, dodać sodę, proszek do pieczenia i sól. (Takie oddzielne mieszanie składników suchych i składników mokrych sprawi, że babeczki będą jeszcze delikatniejsze i na pewno nie wyjdą zakalce. Można taki trik też stosować do różnych ciast.) Teraz do składników mokrych stopniowo dodawać suche i wszystko razem ze sobą łączyć łyżką lub solidną trzepaczką.
Rozlać ciasto do papilotek (najlepiej jak będą one umieszczone w specjalnej blasze z otworami), napełniać je do połowy wysokości. Wstawić do piekarnika nagrzanego do ok 175 stopni na 16 - 17 min lub do suchego patyczka ;) Po upieczeniu ostudzić.

Nadziewanie babeczek:
W każdej babeczce należy małym nożykiem wyciąć po środku otwór. Ma on być tylko po środku i głęboki na połowę wysokości babeczki. Wyjęty fragment ciasta położyć obok i nie wyrzucać. Teraz najlepsze: za pomocą małej łyżeczki nabierać Nutellę i włożyć w wycięty środek babeczki. Następnie wycięty fragment włożyć z powrotem do babeczki przykrywając nadzienie i jeszcze odrobiną Nutelli przykryć babeczkę i gotowe :D

Życzę smacznego ;)

Dora.

czwartek, 16 maja 2013

Krwawe powroty




Krwawe powroty.

Od zawsze fascynowały mnie tematy, filmy, książki i ciekawostki o wampirach. Nie mówię tutaj o czymś typu "Zmierzch" ani tym podobnych ;) Mówię tutaj o legendach, kultowych filmach i książkach na tematy związane z wampirami oraz zaświatami. Zapewne nie tylko ja lubię takie klimaty, więc pewnie i dzisiejsza książka spodoba się wielu osobom. Jak już wcześniej pisałam, jeśli zaciekawi mnie tytuł to zaczynam się powoli interesować książką, a zaraz potem przechodzę do czytania, szczególnie w tym przypadku, bo byłam bardzo ciekawa dwóch motywów jakie się tutaj pojawiają.. Jednakże byłam książką lekko rozczarowana.

"Krwawe powroty" to zbiór trzynastu opowiadań różnych autorów, i tutaj pojawiają się te dwa motywy, które łączą wszystko w całość. Są to właśnie Wampiry, ale co mnie zaciekawiło są to również Urodziny. Dość dziwne połączenie nie uważacie? I dla mnie też takie było, ale postanowiłam się dowiedzieć co i jak, bo to oryginalne. Okazuje się jednak, że nie tak do końca wciąga i zachęca do czytania kolejnych historii.

Tutaj daję pierwszy minus - słaby początek. Aby połapać się trzeba znać możliwości i wyobraźnię Charlaine Harris i na pewno być w temacie serialu "Czysta krew". Ja osobiście nie jestem fanką i nie oglądałam tego nigdy, więc troszeczkę miałam z tym problemy, ale jakoś przebrnęłam przez to wszystko.

Opowiadania zawarte w tym zbiorze są krótkie, więc dosyć szybko się je czyta. Wspaniała wyobraźnia każdego z autorów historii jest zaskakująca co daje tu ogromnego plusa. Wampiry nie są jednak głównym tematem przewodni, nie są głównymi bohaterami wszędzie, czasem pojawiają się tylko w kilku słowach i nagle znikają, a także objawiają najróżniejsze cechy i przełamują zdanie jakie ludzie o nich wykreowali. Ciekawe jest również to, że w każdej historii wampiry zabija się inaczej i czego innego się boją. Tak jak się mówi, że wampiry nie wychodzą na słońce, a tu proszę, w jednym opowiadaniu wampir chodzi po ulicy w samo południe. Krzyż, woda święcona, srebro, osikowy kołek też nie za każdym razem pomoże zabić. Także jak widać każdy z autorów przedstawiał swoją indywidualną wersję wampira.

Tradycyjnie, jak w każdym zbiorze różnych opowiadań można zauważyć, że jedne są bardziej wciągające od innych, a jeszcze inne lepiej napisane czy też wymyślone. Dlatego np dorośli mogą niektóre uznać za dziecinne albo niedorzeczne, a młodzieży nie wszystko może się spodobać, ale bardziej większość jest kierowana właśnie do niej. Jednakże połowa opowiadań nie robi ogromnego wrażenia, tak dużego, że długo długo się je będzie pamiętać i opowiadać dalej, ale do poduszki czy żeby zabić czas to jak najbardziej polecam ;)  Jest to na pewno bardzo ciekawe doświadczenie, jeśli można to tak nazwać, czytając co rusz inne opowiadanie i zadziwiając się pomysłami i wyobraźnią danego autora.

Jest to książka w miarę fascynująca, intrygująca i nawet ciekawa, mówię, do poduchy jak najbardziej ;) Jeżeli chcecie móc usiąść i nadziwić się bóg wie czym, czy jakoś ambitniej pobudzić wyobraźnię to niestety nie tędy droga, ale na pewno będę szukać dalej podobnych zbiorów opowiadań, bo taki sposób tworzenia książek bardzo mnie zainteresował i mam teraz cel :)

`Kawusia ze śmietanką, taka zwykła, prosta, sypana. Czasem jednak to co najprostsze może okazać się tym najlepszym.

Miłego wieczorku :)

Dora.

środa, 15 maja 2013

Silent Hill



Silent Hill.

Teraz może troszeczkę postraszymy porządniej i w lepszym wydaniu ;) Na pewno dużo osób zna ten film i go oglądało, ale pewnie i znajdą się osoby, które nie widziały i może się na niego pokuszą, do czego od razu zachęcam.

Jest to kolejna produkcja wobec, której zdania są znowu podzielone, ponieważ została oparta na bestsellerowej serii gier i jej fani bardzo drobiazgowo porównywali film do obrazu z gry. Jednakże dość duża grupa ludzi uważa, że jednak reżyser dość dobrze odwzorował mrok i tajemny świat oryginalnego "Silent Hill". Osobiście nie grałam w tą grę, oglądałam jedynie film i nie mam na jego temat złego zdania.

Wena oraz pomysł na film i bohaterów, którzy są "popychadłami" fabuły są można powiedzieć dobre, bo fakt faktem mogło być lepiej, ale mimo to świetnie się go ogląda. Sama fabuła jest dość skomplikowana i moim zdaniem nie potrzebnie twórcy to zrobili, gdyż na samym końcu jedna z bohaterek musi wyjaśnić dokładnie każdy najdrobniejszy szczegół historii oraz przyczyny i skutki - co i jak. Została na to poświęcona bardzo duża scena, czego można było uniknąć rozluźniając nieco wydarzenia tak, aby nie trzeba było nic nikomu tłumaczyć. Mimo to nie jest trudno połapać się o co chodzi, jednak scena końcowa jest potrzebna, aby dowiedzieć się jeszcze kilku szczegółów. 

Małżeństwo zaadoptowało dziewczynkę, która jest chora na dziwną przypadłość. Niby nic, że lunatykuje, ale powtarza nazwę wymarłego miasta Silent Hill, a także rysuje swoje przerażające rodziców wizje związane z tym miastem. Zaniepokojona mama bezradnością lekarzy, postanawia sama dotrzeć do rozwiązania i z myślą o tym, jedzie z córeczką do Silent Hill. Każda osoba pytana o drogę do niego boi się na sam dźwięk nazwy i szybko odradza poszukiwania zapomnianej mieściny. Dochodzi do groźnego wypadku, jednak kobieta traci tylko przytomność, a gdy znów ją odzyskuje dziewczynki już nie ma. Miasto przysypał popiół i spowiła mgła w towarzystwie zbliżającego się mroku, a wraz z mrokiem zbliżały się przerażające tajemnice ukryte i mieszkające tam.

Przedstawione jest poszukiwanie córki przez przybraną matkę i straszne sytuacje na jakie się natyka. Wydarzenia, w których żaden z nas nie chciałby się znaleźć oraz miejsca, których każdy podświadomie boi się na samą myśl. Okrutne potwory, stwory i stworzenia, bo człowiekiem już tego nie można nazwać. Dziwni ludzie, sekta, chowająca się w kościele, aby składać ofiary na stosach jak za dawnych lat. Ucieczki, taktyka ukrywania się przed mrokiem, ciągłe poszukiwania, walka o przetrwanie. Innymi słowy każdy znajdzie coś dla siebie.

Najbardziej znaną i kojarzoną postacią z filmu i gdy jest Piramidogłowy. Mężczyzna z hełmem w kształcie piramidy i ogromnym mieczem, który wygląda jakby dla niego ważył tyle co plastikowa łyżeczka.

Film jako horror? Jak najbardziej tak, ale brakowało momentami takiego smaczku, dodatku, aby był jeszcze lepszy. Fantastycznie pokazany świat, który przeraża, a jednocześnie ciągnie do siebie już od samego początku. Przeżywanie emocji razem z bohaterami, w 3D wyglądało by to wszystkie zdecydowanie lepiej ;)  

Oglądałam ten film dwa razy. Za pierwszym razem emocje dość mocne i siedziałam wpatrzona jak sroka w gnat. Za drugim razem dalej film robił na mnie to samo wrażenie :) Hmm wiadomo nieco mniejsze, ale dalej ciekawy, wciągający i odpychający zarazem, wołający do siebie i powiększający wciąż chęć brnięcia w to wszystko. Oczywiście wywołuje momentami tradycyjne słowa: "Nie wchodź tam!" albo "Nie otwieraj!", "Nie odwracaj się!". Więc jeśli nie boicie się horrorów lub lubicie się właśnie przy nich bać, to jeśli go jeszcze nie oglądaliście to obejrzyjcie i miłej zabawy życzę ;)








Jeść może przy tym filmie nie za bardzo się da, ale podgryźć babeczkę czekoladową z nadzieniem z nutelli to da się czasami :D

Dora.

niedziela, 12 maja 2013

Torty

 A oto i przyczyny moich opóźnień z postami ;)


Skromny tort ślubny o smaku raffaello z czekoladowymi sercami :) Boki kokosowe i fioletowy krem waniliowy.



Oraz czekoladowy tort urodzinowy z kremem waniliowym i truskawkami . :)

Nie wiem co mam o nic napisać :p po prostu sobie są, zrobiłam je z wielką przyjemnością no i w sumie tyle :)

Dora.

Ciasto czekoladowe z ciemną polewą




Pyszne i mocno czekoladowe ciasto, o idealnej wilgotności i słodkości ;) Przepis zaczerpnięty ze strony  nigella-gryzie.blogspot.com . Oglądałam program Nigelli Lawson, nie zdążyłam zapisać składników, więc zaczęłam szukać w internecie i znalazłam :)

Ciasto:

2 ⅔ szklanki mąki
¾ szklanki plus 1 łyżka stołowa cukru
⅓ szklanki brązowego cukru
¼ szklanki kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
½ łyżeczki soli
3 jajka
½ szklanki plus 2 łyżki stołowe śmietany
1 łyżka stołowa ekstraktu z w wanilii
¾ szklanki roztopionego masła
½ szklanki oleju kukurydzianego
1 ⅓ szklanki zimnej wody

Polewa:

170 g gorzkiej czekolady (min 70%)
1 szklanka i 2 łyżki miękkiego masła
1 3/4 szklanki cukru pudru
1 łyżka ekstraktu z wanilii

Przygotowanie ciasta:

W dużej misce wymieszać mąkę, cukier, kakao, proszek do pieczenia, sodę i sól. W drugiej misce utrzeć jajka ze śmietaną i wanilią. W mikserze ubić masło z olejem, a następnie dodać wodę. Do ubitego masła i oleju dodać suche składniki (mąka, cukier itd.) i wszystko razem zmiksować. Potem do tego dodać wszystkiego dodać utarte jajka ze śmietaną i miksować wszystko aż do połączenia składników. Ciasto przelać do dwóch foremek o średnicy 20 cm, wysmarowanych masłem i wstawić do piekarnika o temperaturze 180 stopni na 45 - 50 min. Po upieczeniu pozostawić do wystygnięcia. 

Przygotowanie polewy:

W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę, a jeszcze lepiej na parze.
W misce ubić masło, dodać cukier puder i dalej ubijać. Dać wanilię i czekoladę i dalej wszystko mieszać na gładką masę.

Teraz 1/4 polewy posmarować jedno ciasto, położyć na to drugie i całość posmarować pozostałą polewą.


Smacznego ;)


Dora.

piątek, 10 maja 2013

Krąg




Krąg.

~"Małe, otoczone gęstymi lasami miasteczko Engelsfors. Sześć dziewcząt właśnie rozpoczęło naukę w liceum. Nic ich ze sobą nie łączy, każda z nich jest inna. Na początku semestru w szkolnej toalecie znaleziony zostaje martwy uczeń. Wszyscy podejrzewają samobójstwo, wszyscy z wyjątkiem tych, którzy znają prawdę...
Pewnej nocy, gdy na niebie pojawia się czerwony księżyc, dziewczyny spotykają się w parku. Nie wiedzą jak, ani dlaczego się tu znalazły. Odkrywają, że drzemią w nich tajemne moce, a ich życiu zagraża niebezpieczeństwo...
Aby przeżyć, muszą działać wspólnie, tworząc magiczny krąg. Od tej chwili szkoła staje się dla nich sprawą życia i śmierci…"

Tytuł i okładka już sam w sobie wzbudził we mnie nie małe zaciekawienie i nie bez powodu. Parę razy nacięłam się, że fajna okładka, interesujący tytuł i ciekawy opis na odwrocie nie wskazują jeszcze, że książka jest naprawdę warta przeczytania, ale w tym przypadku się nie pomyliłam. Dlatego Ci, którzy jeszcze zastanawiają się czy na pewno ją przeczytać od razu mówię TAK!

Niby standardowo małe miasteczko, nie zbyt oryginalne, szare i ponure nagle staje się siedliskiem zła, o którym nikt by w życiu nie pomyślał. W tym niepozornym miasteczku mieszka sześć obcych sobie i całkowicie się od siebie różniących dziewcząt. Każda z nich wykazuje zupełnie inne cechy: nieśmiałość, kompleksy, trzymanie się z boku, urok, zgryźliwość i analityczny umysł. Jedyne co je łączy to fakt, że chodzą wszystkie do tej samej szkoły, ale to się zmienia pod wpływem śmierci ucznia, która zdarzyła się zupełnie niespodziewanie właśnie w tej szkole. Przez to też okazuje się, że wszystkie dziewczyny są zagrożone i ciąży nad nimi ogromne niebezpieczeństwo oraz (i tu element fantastyczny tej książki) odkrywają w sobie dziwne, niezrozumiałe zdolności, które muszą wykorzystać, aby uratować nie tylko siebie, ale i wiele więcej. Rozpoczyna się wielka bitwa, którą może wygrać tylko jedna strona, a przeciwnik dziewczyn jest potężny.

Można powiedzieć, że jest to połączenie trillera z fantastyką. Powolna z początku, lecz wciągająca fabuła z każdą kolejną stroną nabierała rozpędu, a nawet niespodziewanych zwrotów akcji. Jak w większości książek, tradycyjnie poznajemy po kolei każdą bohaterkę, jako, że są nastolatkami mają swoje małe problemy, smutki, radości, tajemnice. Jednakże to tylko początek ;)

 Do ostatniej strony "Krąg" trzyma w nie małym napięciu, w nie każdej książce znajdzie się tyle sekretów i tajemnic odkrywanych kawałek po kawałku, a mroczny klimat i łatwość utożsamiania się z bohaterkami dodają tylko smaczku czytanym z przejęciem stronom. Drobne elementy fantasy nie wybijają z rytmu, ale wpasowują się idealnie w całość fabuły i zagadek.

Książkę dosłownie się pochłania dzięki prostym i zrozumiałym środkom przekazu, a zarazem nie odbiera przyjemności czytania. Ogromnym plusem jest na pewno nie możność przewidzenia co się wydarzy dalej, jak potoczą się losy bohaterów i czy tym razem coś stanie im na drodze czy też nie. Zaskakująca - tak bym ją określiła, co też ostatnimi czasy rzadko się zdarza, gdyż w większości książek często łatwo przewidzieć kolejne wątki czy sytuacje, a to prowadzi do znudzenia i zmniejszenia chęci dalszego czytania. Tutaj tak nie jest ;) z czego się niezmiernie cieszę.

Poświęciłam na nią jeden krótki wieczór, aż sama się zdziwiłam, że tak szybko można ją przeczytać. Mogę zapewnić, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Sensacja, przygoda, zagadki, nieoczekiwane zmiany akcji, szczypta magii i łyżeczka mroku ;)

P.S.
Latte Macchiato + babeczka raffaello (ewentualnie pięć ;])

Dora.

wtorek, 7 maja 2013

Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street



 Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street

Jest to jeden z najlepszych filmów Tima Burtona ze świetną obsadą w roli Johnny'ego Deppa i Heleny Bonham - Carter. Zdania na temat tego filmu są bardzo podzielone i nie ominęła go dość ostra krytyka hacząca o umiejętności reżysera. Jednakże na pewno zagorzali fani Burtona docenią jego zdolności kinematograficzne i niebywałą wyobraźnię.

Sam Sweeney Todd to postać legendarna, seryjny morderca pochodzący z XIX wiecznej Anglii, lecz nie ma pewności czy żył naprawdę, ale to właśnie on stał się inspiracją dla reżysera, a ten ukazał go w trochę humorystycznym wydaniu. Z resztą nie tylko Burtona natchnął weną twórczą, o Toddzie są również musicale, przedstawienia sceniczne i wiele innych, ale takiego obrazu jego historii jeszcze nie było.


W filmie bohater naprawdę nazywa się Benjamin Barker, z zawodu jest golibrodą i mistrzem swojego rzemiosła. Został on przed laty niesłusznie skazany na 15 lat przez sędziego, któremu podobała się żona Benjamina i w ten sposób chciał go od niej odsunąć. W czasie, gdy nasz bohater przebywa w kolonii karnej w Australii, sędzia gwałci jego żonę, a ta zażywa truciznę i umiera. Córka zaś do tej pory przebywa zamknięta w jego domu. Tytułowy Todd postanawia się zemścić, a swój plan rozpoczyna od ponownego otwarcia swojego zakładu, gdzie znów będzie pracował jako znany mistrz brzytwy. Następnie rozsławiając się coraz bardziej, zarzyna każdego swojego klienta chcąc zmniejszyć populację męską Londynu przez swoją nieustającą rozpacz, zanim dobierze się do sędziego. Pod zakładem Benjamina jego wspólniczka ma swoją małą knajpkę z pasztecikami, która straciła na popularności, lecz znów ją odzyskuje dzięki nowej recepturze na swoje paszteciki. W nowym przepisie głównym składnikiem są ciała zarżniętych przez golibrodę mężczyzn. Czy prawda wyjdzie na jaw?

Film ten idealnie odwzorowuje wizję Tima Burtona oraz jak każdy jego film jest bardzo charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny. Pięknie ukazany jest XIX wieczny Londyn, oczywiście na sposób Burtona, czyli dużo elementów gotyckich, ponury, mroczny, intrygujący, nieco okrutny, lecz bardzo ciekawy, krwawy, szokuje, straszy i bawi jednocześnie. Kostiumy, scenografia i makijaże są obłędne i jeszcze bardziej wciągają widza w ten inny, przerażający, a zarazem interesujący świat.

Malutkim minusem, który jest troszkę nie potrzebny, jest śpiewanie. Aktorzy niektóre swoje kwestie śpiewają co może spowodować, że pewnej liczbie osób ten film nie przypadnie do gustu. Są właśnie zdania, że film jest słaby właśnie przez musicalowe momenty. Może też to nieco wybić z rytmu, ale nie trwa to długo.

"Sweeney Todd" to na pewno film godny polecenia bardzo zażartym fanom reżysera znającym jego wcześniejsze twórczości i nieprzeciętną wyobraźnię. Spodobać się może również osobom uwielbiającym mroczne klimaty zatęchłych miast i lochów, wielbicielom średniowiecza i gotyku oraz fanom dwójki głównych aktorów.

Pasująca słodkość do tego filmu to na pewno diabelsko czekoladowe ciasto z ciemną polewą i do tego filiżanka mocnego espresso :)

Dora. :D

sobota, 4 maja 2013

Cytrynowe ciasteczka różyczki


Kruche, pyszne i bardzo proste ciasteczka w nowej odsłonie :)

Ciasto:

200 g zimnego masła,
2,5 szklanki mąki,
3/4 szklanki cukru pudru,
3 żółtka,
szczypta soli,
sok z połówki cytryny

Mąkę z solą posiekać z masłem tak jak do kruchego ciasta na bardzo drobno. Dodać cukier puder, żółtka i sok z cytryny i połączyć wszystko tą samą metodą co wcześniej. Zagnieść mocno ciasto, owinąć w folię aluminiową o wstawić do lodówki na pół godziny.
Następnie ciasto cienko rozwałkować i powykrawać kółeczka tej samej wielkości. Kółeczka układać po 4 lub 5 na sobie tak, aby zachodziły na siebie mniej więcej w połowie i zwinąć wszystko w luźny rulon. Przekroić rulon w połowie i postawić dwie różyczki ;) Potem trzeba odchylić trochę "płatki" i gotowe :)
Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piec w 200 stopniach przez 15 min.
Po upieczeniu można posypać cukrem pudrem, umoczyć koniuszki płatków w roztopionej czekoladzie bądź kolorowym lukrze ;)

Idealne do mrożonej kawy w cieplejsze dni. :)

Smacznego.

Dora.

Ciasto marchewkowe z lukrem cytrynowym lub kremem cytrynowym


Przepyszne ciasto marchewkowe z nutą cynamonu ;) Delikatne, odpowiednio wilgotne i rozpływające się w ustach. Można je zrobić na wiele sposobów, ale ja preferuję dwa najlepsze: z polewą z lukru cytrynowego lub przełożone kremem cytrynowym z serka śmietankowego (jak na zdjęciu). Kwaskowatość cytryny idealnie łączy się ze słodkością marchewki i posmakiem cynamonu :)

Ciasto:
4 jajka
1 szklanka cukru
1,5 szklanki oleju
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 łyżki cynamonu
szczypta soli
szczypta sody
5-6 większych marchewek lub 7 nie dużych

Jajka ucieramy z cukrem i olejem w dużej misce, suche składniki mieszamy w mniejszej i następnie stopniowo dosypujemy je do wcześniej utartych jaj. Marchewki ścieramy na grubych oczkach i dodajemy do masy. Ciasto przekładamy do natłuszczonej i posypanej mąką okrągłej formy i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 175 stopni na 40 - 50 min. Po upieczeniu czekamy aż ostygnie.

Ciasto z kremem:
Krem:
250 g masła
100 g cukru
550 g serka kremowego

Ucieramy mikserem masło z cukrem i dodajemy serek, ucieramy razem całość do uzyskania maksymalnej puszystości masy i wkładamy do lodówki na 20 min.
Ciasto przekrawamy na dwa blaty i przekładamy warstwą serka oraz nakładamy go na wierzch :) Całość wstawiamy do lodówki na ok 30 min i gotowe. Wierzch można ozdobić marchewkami z masy cukrowej, plasterkami marchewki, płatkami migdałów lub orzechami.
I gotowe :)

Ciasto z lukrem:
Lukier:
1 białko
sok z 1/4 cytryny
cukier puder do zagęszczenia

Białko ubijamy, żeby się tak nie ciągnęło grudkowato, łączymy z sokiem z cytryny i całość zagęszczamy cukrem pudrem. Masa nie powinna być bardzo gęsta, musi ładnie spływać po cieście.
Ciasta nie przekrawamy ani nic, jedynie nakłuwamy wierz drewnianym patyczkiem, aby lukier wpłyną trochę do środka i polewamy cały wierzch lukrem.
Można zajadać się od razu albo odczekać aż lukier trochę wyschnie ;)

Według mnie łatwy i szybki przepis na pyszne ciasto :)

Życzę smacznego !

Dora.

czwartek, 2 maja 2013

Intruz



Intruz.

Od razu mogę powiedzieć, że książka nie przekonywała mnie do przeczytania od samego początku, gdyż napisana została przez Stephenie Meyer, znaną z sagi "Zmierzch". Nie jestem tego wielką fanką, ale postanowiłam w końcu przełamać się i dać szansę Mayer. Chciałam też obalić wielkie przekonanie szalonych hot trzynastek, że najlepszymi jej książkami są "Zmierzch" i jej kontynuacje. Osobiście uważam, że jak na razie najlepszą jest "Intruz".

Z pierwszych stron nie przekonywała mnie nadal, ale w pewnym momencie coś mnie chwyciło w niej tak, że przeczytałam ją do samego końca. Książka okazała się dystopią, czyli łączyła w sobie zarówno fantastykę jak i naukę, przedstawia czarną wizję przyszłości, nieco pesymistyczną, ale i jednocześnie neguje możliwość zmian w przyszłości.

Historia w tej książce nie jest skomplikowana jakby się mogło wydawać, ale jest bardzo interesująca i wprawiająca czytelnika w różne odczucia jednocześnie. Opowiada o Duszy jako o odrębnym bycie imieniem Wagabunda, która jak każdy z nas pragnie odnaleźć swoje miejsce w świecie, dlatego przemierza go wszerz i wzdłuż. W tym czasie nasz świat atakują obcy i przejmują go pod swe władanie, a także przejmują wszystkie ludzkie umysły i ciała z wyjątkiem jednego - Melanie. Mel zostaje ostatnią wolną istotą, ale później do jej ciała zostaje przypisana właśnie Wagabunda.

Kolejne wydarzenia i sytuacje sprawiają, że wspomnienia oraz pragnienia Melanie i Duszy łączą się ze sobą tworząc jedną spójną całość. Dusza zakochuje się w wybranku Mel i wyrzeka się swojego gatunku. Poznaje co to prawdziwa miłość, przyjaźń, oddanie dla drugiej osoby.

Powieść pokazuje, że nie ważna jest rasa, imię, miejsce urodzenia czy jaką ma się rodzinę dla prawdziwej przyjaźni i miłości. Odkrywa różne naukowe spostrzeżenia mimo, że jest pisana prostym językiem zrozumiałym dla każdego.

Tak jak mówiłam sam początek może wydać się nieco dziwny i niezrozumiały, ale zagłębiając się dalej w całą historię można naprawdę poczuć jakby się tam było. Książka jest bardzo porywająca i niezapomniana, trzyma w napięciu i ciekawości do samego końca. Pozostawia lekki niedosyt i chęci kontynuowania, gdyż czyta się ją tak lekko i tak szybko, że można powiedzieć iż jednym tchem. Jest idealna na każdą porę dnia i nocy, pogodę i niepogodę, tylko trzeba znaleźć dla niej trochę więcej czasu, aby móc w spokoju ją czytać albo od razu pochłonąć ;)

Na pewno któregoś razu przeczytam ją jeszcze raz z takim samym zainteresowaniem jak teraz. Jest odpowiednia dla wszystkich, dla fanów fantastyki, powieści obyczajowych, ckliwych miłostek, pięknej przyjaźni i książek innych niż wszystkie.

Miłego czytania :)

Dora.

środa, 1 maja 2013

Ciasteczka kakaowe


Pyszne i delikatnie kruche ciastka kakaowe ;) Pamiętam, że były wymienione już w jednym poście i zapomniałam o nich :p Ale już są i są bardzo proste w przygotowaniu.

Składniki (24 - 30 sztuk):
200 g masła
200 g cukru
1 jajko
350 g mąki tortowej
50 g kakao

Przygotowanie:
Mąkę, kakao i sól przesiać do osobnej mniejszej miski. W dużej misce ubić mikserem masło z cukrem na kremową masę, dodać jajko i dalej wszystko razem ubijać. Do masy dodawać stopniowo mąkę z kakaem i solą i mieszać wszystko razem. Wyjdą brzydkie grudy, ale nie ma co się tym przejmować ;) Następnie zagnieść porządnie ciasto, owinąć w folię i chłodzić w lodówce przez godzinę.
Ciasto rozwałkować na grubość mniej więcej 5 mm i wyciąć ciasteczka foremkami lub po prostu szklanką :) Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piec w temperaturze 180 stopni przez 8 - 12 minut. Po upieczeniu zostawić do ostygnięcia. Można dodatkowo ozdobić lukrem:
jedno ubite białko wymieszać z odrobiną soku z cytryny i zagęszczać przesianym cukrem pudrem. Gęstość lukru zależy już od indywidualnych upodobań :)

Smacznego.

Dora.

Django


Django.


Western na wielkim ekranie nie ograniczający się tylko do strzelanin w barach i oddający naprawdę duży hołd samemu gatunkowi. Film zachowuje namiastkę współczesności, ale i jednocześnie nie odchodzi od uroków typowych westernów i od tamtej epoki. Przenosi nas do czasów kiedy to łowcy głów sami wymierzali sprawiedliwość, a niewolnictwo było czymś bardzo powszechnym i akceptowanym przez rasistowskie społeczeństwo.

Film opowiada o czarnoskórym mężczyźnie - Django, który szuka swojej żony, aby ją uwolnić z niewolniczej pracy. Pomaga mu w tym niemiecki dentysta i łowca nagród King Schulz, który też najpierw oswobadza Django, daje mu ubranie oraz konia, aby mógł z nim godnie polować na oprychów, a ten pomoże mu w poszukiwaniach swojej żony. Widok czarnoskórego mężczyzny w pełnym odzieniu i jadącego na koniu obok białego Schulza wywoływało w innych ogromne zdziwienie i zarazem oburzenie. Były to czasy, gdy czarnoskórzy usługiwali swoim białym panom i tylko nie liczni mogli co najwyżej iść obok konia swojego pana.

Między wierszami widać, że Tarantino reżyserując ten film chciał pokazać, jak w pewnych momentach podle traktowani byli czarnoskórzy. Dlatego też obalił schemat tradycyjnego westernu, a na główny plan wstawił czarnego niewolnika jako kowboja chcącego uratować swoją żonę. Nie pojawiają się żadni Indianie,a inni niewolnicy pojawiają się co rusz na drodze bohaterów, a ci pomagają im się uwolnić z rąk rasistowskich "panów". Django i King są przeciwni wszelkiej "nieprawości i tyranii złych ludzi" i to można bardzo dobrze zauważyć, choćby w tym czym się zajmuje King - łowca głów oraz jak Django zabijając dawno poszukiwanych złoczyńców chce, aby oni choć trochę poczuli ból jaki zadawali czarnoskórym ludziom.

Cały film jest bardzo dobrze nagrany i skomponowany tak, aby każda najdrobniejsza scena pasowała do reszty i była spójna razem z poprzednimi lub następującymi wydarzeniami. Nie zabrakło tradycyjnych strzelanin, złośliwych odzywek, ironicznych i zarówno śmiesznych wypowiedzi. Śmieszy postać samego dentysty, a raczej jego wypowiedzi i kpiny z ludzi, którzy stają mu na drodze. Plan, który snują Django i King jest pozostawiony do realizacji na sam koniec filmu, a po drodze są odkrywane kolejne jego elementy co trzyma w napięciu i ogromnej ciekawości.

"Django" jest dość wyjątkowy, trudno o nim powiedzieć coś bardziej konkretnego, to trzeba samemu zobaczyć i ocenić. Głównie skupia się na daniu widzowi rozrywki niż jakiegoś pouczenia. Pełen jest dobrego kina akcji i humoru razem, oddaje ten cudowny klimat, a to wszystko jednocześnie w filmach jest rzadko spotykane, dzięki temu "Django" bardziej interesuje i pozostaje na dłużej w pamięci.

Jedynym według mnie minusem pozostaje długość całego filmu przez to, że fabuła jest bardzo rozbudowana, aczkolwiek to nie przeszkadza w oglądaniu, bo naprawdę jest obłędny i wciągający. Każdy jednak sam wyrobi sobie o nim opinię, ale dam głowę, że nie będzie to opinia krytyczna ;)

Warto, a nawet bardzo warto poświęcić trochę czasu wieczorem na obejrzenie z dużą latte obok i cytrynowymi ciasteczkami-różyczkami :)

Dora.