sobota, 29 czerwca 2013

Straszny film 5


Straszny film 5

Nie wszystkie recenzje muszą być wychwalające, dlatego też ta akurat będzie dość krytyczna. Otóż ostatnio wreszcie udało mi się obejrzeć "Straszny film 5", na który wyczekiwałam. Niestety zawiodłam się i to bardzo, gdyż nie tego oczekiwałam. Nie podobał mi się ani mnie nie rozbawił w żadnym stopniu. Jest to kolejny dowód na to, że każda kolejna część danego filmu jest coraz to gorsza (nie wszędzie, ale w 90% się sprawdza). 



Każdy lubi co innego. Jednym się ten film podoba, ma on swoich wiernych fanów, a inny patrzą na niego srogim okiem lub w ogóle nie patrzą, bo obleśny humor wprost odrzuca momentami. Skoro już jesteśmy na temacie humoru to moim zdaniem stanowcze NIE. Przekracza wszelkie granice dobrego smaku i sam sobie psuje opinię poprzednich części. Nie umywa się wręcz do śmiesznych sytuacji, wypadków, gagów i tekstów jakimi twórcy bawili nas od 1-szej do 4-tej części. Tak jak do tej pory Straszny Film kojarzył nam się z żartem, pozytywną głupawką i humorystycznymi rekwizytami, tak ta część przekreśliła to wszystko już w ciągu pierwszych maksymalnie 10 minut.



Sceny z innych filmów widać, że wybrane na chybił trafił i odegrane w niezbyt rozumny i śmieszny sposób. Od razu rzuca się w oczy, że sceny były robione, aby na siłę wycisnąć z widza chociażby małe parsknięcie. Tandeta i prostactwo wprost wypływają z ekranu przy każdej nowej scenie, tradycyjnie została użyta muzyka z "Benny Hilla", która już się troszeczkę odwidziała, zwłaszcza, gdy wydarzenia dziejące się do niej nie odwracają uwagi właśnie od ścieżki dźwiękowej.

"Straszny Film 5" stara się nam wyśmiać filmy takie jak: "Paranormal Activity", "Czarny łabędź", "Geneza planety małp", ale niestety w sposób coraz mniej smaczny. Co najlepsze, dowiedziałam się, że jednym z autorów scenariusza i zarazem producentem jest David Zucker, współautor klasycznych komedii znanym wszystkim - "Naga broń" i "Czy leci z nami pilot". Niestety według mnie w ten sposób się nieco pogrążył, bo odczucia co do tego filmu, a tamtych klasyków są nad wyraz niezbyt dobre. 



Może i obejrzenie poprawia nastrój, ale nie napalajcie się na Misia Teda, gdyż to, że jest na okładce wcale nie odznacza, że go zobaczycie w filmie. Właśnie to mnie zirytowało, jak można umieścić na 'plakacie' wszystkich aktorów, którzy tam grają plus postać, która nawet na sekundę się nie pojawia na ekranie. Potem się dziwić, dlaczego niektórzy wychodzą z kina niezadowoleni, bo oczekiwali, że Ted wyciągnie jakieś mega bongo. 

Nie wiem co mogę wam jeszcze powiedzieć, jeśli nie macie co robić wieczorem to śmiało oglądajcie, bo nic nie stracicie. Jednak jeśli nie chcecie się zniesmaczyć do granic możliwości to może lepiej odpuścić. Ja obejrzałam, nie żałuję ani nie czuję, żebym coś straciła, gdybym nie oglądała, po prostu jestem w dużym stopniu zawiedziona tą 'komedią'.

Dora.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz